sobota, 17 lipca 2010

Wielkie odchudzanie portfela

    Po Międzynarodowym Kongresie Badań nad Otyłością, który odbył się w Sztokholmie, konsumencki świat zadrżał w posadach. Okazało się, że najpopularniejsze środki odchudzające dostępne bez recepty w aptekach i sklepach odchudzają co najwyżej portfele. Naukowcy przetestowali dziewięć najpopularniejszych suplementów na odchudzanie, takich jak L-karnityna, wyciąg z dziwidła, poliglukozamina , proszek z kapusty, z nasion guarany, alginian sodu, tabletki z błonnikiem i inne wybrane ekstrakty roślinne. Wśród preparatów zawierających te składniki są chociażby Bio C.L.A czy LineaFix. Żaden nie działał. Teraz wszyscy, którzy się dziwili, że pałaszując garściami tabletki nie chudną mogą odetchnąć - ich organizmy są najzupełniej zdrowe. Po prostu nie reagowały na nieskuteczne preparaty.
    Wszelkiej maści ziółka sprzedawane w coraz większej liczbie sklepów może i nie szkodzą, ale też mało komu pomagają. To zgrabnie utkane oszustwo na miliardy dolarów, oferujące produkty na każdą przypadłość. Kupujemy je, bo wierzymy, że możemy być zdrowsi bez wizyt u lekarza, męczących badań, ćwiczeń, bez żadnego wysiłku. Pseudomedykamenty są naszym usprawiedliwieniem, może nie pomogą ciału, ale na pewno poprawią na chwilę humor i choć odrobinę podniosą samoocenę. Przecież nie można powiedzieć, że nic nie robię by schudnąć jeśli wydaję majątek na zioła, maście, tabletki. Staram się, a to ważne... Dieta? Karnet na siłownię? Zdrowsze jedzenie? Po co, przecież stać mnie na wygodniejsze rozwiązania. W końcu żyjemy w XXI w. i człowiek powinien mieć efekt od razu, bez wysiłku, bez bólu!
    Nic dziwnego, że wyniki badań po wielkich koncernach spłynęły jak po kaczce. Naiwnych leniuchów są miliony. Oni CHCĄ wierzyć w efekt, potrzebują ziółek jak powietrza. Nie działa guarana, L-karnityna i proszek z kapusty? Bez obaw, dostarczymy innych preparatów. Smacznych, o dźwięcznej nazwie i w ładnym opakowaniu. I jeszcze droższych, bo postęp przecież kosztuje.

sobota, 10 lipca 2010

Kosmetyki dla twardzieli

     Kosmetyki dla mężczyzn to żadna nowość odkąd udało się przekonać płeć brzydką do stosowania wody po goleniu. Dla wielkich koncernów kosmetycznych to jednak za mało. Od kilkunastu lat trwają podchody mające przekonać mężczyzn do tego, że warto dbać o swój wygląd i tym samym wydać (często niemałe) pieniądze na kosmetyki z którymi będzie to łatwiejsze.
     Materia jest niezwykle delikatna, bo mężczyźni to kapryśna klientela zwłaszcza jeśli chodzi o kosmetyki. Kiedy przeprowadzono badania nad sensem kosmetyków do pielęgnacji skóry dla mężczyzn okazało się, że panowie są skłonni do zakupów środków pielęgnacyjnych, ale pod jednym warunkiem – muszą mieć “męskie” opakowanie „Żaden problem” oodpowiedzieli marketingowcy z l'Oreala, Nivea i Avon, po czym zapakowali kremy do pielęgnacji twarzy dla kobiet w stonowane opakowania o jednolitej, bardziej męskiej kolorystyce. Z czasem to i owo dodali, tak aby kosmetykom nadać bardziej indywidualny charakter, ale myli się ten, kto myśli, że produkty do pielęgnacji skóry dla mężczyzn z wielkich koncernów różnią się zasadniczo od tych dla pań.
     Z czasem powstały marki specjalizujące się w kosmetykach wyłącznie dla panów i trzeba przyznać, że szybko zyskały uznanie wśród zamożniejszych metroseksualnych mężczyzn. Zwłaszcza, że sięgnęły po nie gwiazdy takie jak Johny Depp czy Brad Pitt, którzy beż żenady przyznają, że swoją świeżą i młodzieńczą cerę zawdzięczają eraserom czy regeneratorom firm takich jak Menaji czy 4VOO. Dodam, że produkty obydwu firm są poza zasięgiem cenowym zwykłego śmiertelnika.
    Mężczyźni, nawet ci macho, produkty pielęgnacyjne do nich skierowane kupują coraz częściej i nic dziwnego, że oferta puchnie z miesiąca na miesiąc. Jeszcze parę lat temu przyznając się do stosowania kremu usuwającego zmarszczki w męskim towarzystwie można było wywołać nielada konsternację, dziś... no cóż, wciąż można liczyć na rozdziawione gęby kolegów, ale jakoś łatwiej znaleźć faceta, który sam używa kosmetyków. Kto wie, może i ja za dziesięć lat sięgnę po jakiś wygładzający krem pod oczy. Świat naprawdę staje na głowie...

     Mimo zmian, wciąż większość moich kolegów myśli, że stosowanie męskich kosmetyków skończyć się musi tak:

czwartek, 1 lipca 2010

Czekoladowa ściema

    Kilka kawałków czekolady dziennie skutecznie obniża ciśnienie krwi i nawet o 20 procent zmniejsza ryzyko udaru lub ataku serca. Te rewelacyjne dane opublikował niejaki dr Karin Ried, z amerykańskiego Adelaide University. Okazuje się, że nie zawsze trzeba zażywać leki, by walczyć z nadciśnieniem krwi. Wystarczy odpowiednio się odżywiać – powiedział naukowiec. Odpowiednio, czyli pochłaniając czekoladę. Wyniki badań naukowca udowodniły, że każda jej odmiana, a zwłaszcza gorzka, zawiera związki chemiczne skutecznie poprawiające drożność żył w naszym ciele.
    A ja głupi myślałem, że jedzenie czekolady powoduje otyłość, a w efekcie nadciśnienie, choroby serca, cukrzycę i inne paskudztwa! Całe szczęście, że mamy tak świetnych naukowców jak doktor Ried, którzy zapewne bezinteresownie wykazują, że nasze używki są tak naprawdę błogosławieństwem...
    Przypomniały mi się badania sprzed paru lat nad wpływem nikotyny na organizm, przeprowadzone również przez amerykańskich naukowców. Wykazały one, że palenie papierosów może zapobiegać rakowi skóry! Chyba nawet lobby nikotynowe uznały je za lekkie przegięcie, skoro o sprawie zapomniano. Kilka tygodni temu pisałem o badaniach, które sugerowały przeciwrakowe działanie jogurtów. O durnych publikacjach naukowych nad korzystnym wpływem gumy do żucia na niemalże wszystkie aspekty zdrowia także wspominałem. Co jeszcze zafundują nam „niezależni” naukowcy? Udowodnią, że cola odchudza, a hamburgery zmniejszają ryzyko wrzodów żołądka? Niedługo okaże się, że aby dożyć 100 lat nie trzeba uprawiać sportów, jeść warzyw czy owoców. Wystarczy zapalić papieroska, zagryźć czekoladką i popić jogurcikiem.