sobota, 21 października 2017

Złoto vs. bitcoin


Cena złota w ciągu ostatnich 12 m-cy wzrosła o 20 procent. Choć to bardzo dużo jak na inwestycję,  to słabo wypada w porównaniu do kilkuset procent wzrostu, jakie zanotował bitcoin, czyli czołowa kryptowaluta. Dlaczego piękne  i hipnotyzujące od tysięcy lat złoto zostaje w tyle? Przede wszystkim dlatego, że jako środek lokowania nadwyżek finansowych jest szalenie niepraktyczne. Poniżej tylko kilka przykładów dlaczego inwestorzy kierujący się względami praktycznym wolą posługiwać się kryptowalutą:

1. Transferowalność – złoto ma postać fizyczną, najczęściej sztabki lub monety. By przerzucić środki zgromadzone w złocie, musimy przerzucić je fizycznie. A to metal ciężki i bardzo pożądany, jego transport jest więc kłopotliwy. Nawet jeśli chcemy przetransferować jego drobną ilość, np. do rodziny żyjącej na granicą, to nie wyślemy tego raczej zwykłym listem (jeśli komuś to przyjdzie do głowy, to niech się z kruszcem pożegna) tylko musimy znaleźć inny, bezpieczny sposób transportu. Najlepiej oczywiście zrobić to samemu lub znaleźć kogoś zaufanego. Transport poprzez firmę dającą gwarancję dostarczenia kosztownej przesyłki może być kosztowny. I tu właśnie widać doskonale przewagę bitcoina – nasze cyfrowe zasoby mogą być przelane w dowolne miejsce na świecie niemal błyskawicznie i bez żadnych pośredników, a  odbiorca może je natychmiast wymienić na tradycyjną walutę. Nie musi, tak jak byłoby to w przypadku złota, biegać po mieście szukając kupca na kruszec.
2. Podzielność – czy widziałeś kiedyś kogoś, kto kroiłby sztabkę złota na mniejsze kawałki, którymi mógłby obdarować dzieci, lub w czasie wojny zapłacić za środki do życia? Albo koś kto łamałby monetę na mniejsze części? Problem z podzielnością środków zgromadzonych w złocie sprawia, że zwykli śmiertelnicy powinni trzymać ten kruszec w jak najmniejszych jednostkach. Tymczasem zazwyczaj im w mniejszych sztabkach czy monetach złoto kupujesz, tym więcej na nie trzeba zapłacić (w przeliczeniu na uncję). Tego problemu nie ma w przypadku bitcoina, którego możemy podzielić nawet na 100 milionów mniejszych części i płacić nimi w nieporównywalnie łatwiejszy sposób niż złotem.
3. Handel – wraz z powstawaniem kolejnych giełd łatwiej nabyć bitcoina i go upłynnić w razie potrzeby. Czołowe platformy handlu po serii wpadek wprowadziły spore zabezpieczenia i ryzyko kradzieży z nich pieniędzy nie jest specjalnie większe od ryzyka kradzieży środków z konta bankowego. To oznacza, że bitcoinem możemy handlować w sposób szybki i bezpieczny. Tak niestety nie jest ze złotem. Wybierając się do punktu handlu złotem z większymi je musimy powziąć środki bezpieczeństwa, a zakupiony kruszec szybko schować w bezpiecznym miejscu, którym najczęściej jest skrytka bankowa (koszt to minimum kilkaset złotych na rok) lub w domu (solidny sejf to wydatek kilku tysięcy złotych). Jeśli chcemy biegać po mieście z większą ilością złota, pomyślmy również o profesjonalnej firmie ochroniarskiej, która zapewni nam bezpieczeństwo podczas transportu. Aha, złoto przechowywane w domu dobrze by ubezpieczyć od kradzieży czy pożaru.

Podsumowanie: Złoto jest ważnym i wciąż popularnym środkiem służącym zabezpieczeniu finansowemu, ale bitcoin jest pod tym względem o nieporównywalnie bardziej praktyczny i bezpieczny. Wzrost cen złota w minionych miesiącach byłby jeszcze większy gdyby nie fakt, że wielu indywidualnych inwestorów zamiast kruszcu wybrało właśnie bitcoina. Oszczędności czasu i pieniędzy dzięki bitcoinowi są tak duże, że najprawdopodobniej coraz więcej osób fizycznych będzie w następnych latach zmniejszało procentową obecność złota w swoich portfelach na rzecz kryptowaluty. W ich ślad wcześniej lub później pójdą instytucje finansowe. Bitcoin to nowe, lepsze złoto i do tego w całości cyfrowe.

Więcej o bitcoinie i świecie kryptowalut znajdziesz na moim nowym blogu: Bitcoin i świat kryptowalut

środa, 11 lutego 2015

Samsung smart TV

Prawdziwe gromy posypały się na Samsunga, który zapisał w swojej polityce prywatności (jaką każdy użytkownik telewizora tej firmy musi zaakceptować), że może przesyłać na zewnętrzne serwery fragmenty rozmów użytkownika. Nie za bardzo wiadomo do kogo te rozmowy mogłyby trafiać (Samsung ich analizę zleca zewnętrznemu podmiotowi), nie wiadomo również do końca co by się z nimi działo po użyciu do celów „udoskonalania produktu”. Wiadomo jednak na pewno, że Samsungowi przyjdzie zapłacić za swoją szczerość.
Wpadkę Samsunga z ochotą wykorzystają inni gracze na trudnym rynku telewizorów, gdzie nikt nie bierze jeńców, a trup ściele się gęsto. Po rezygnacji Philipsa i Toshiby, swoje wycofanie z tego obszaru aktywności rozważa na poważnie również SONY. Zapewne podobnie jak w przypadku tych dwóch firm sprzeda prawa do linii swoich telewizorów firmie, która dzięki redukcji kosztów spróbuje dotrzeć do większej grupy klientów. Być może spróbuje zarobić również na… szpiegowaniu swoich użytkowników.
Samsung popełnił właściwie jeden błąd – zapisał otwarcie to, co robią inni po kryjomu i do czego się nie przyznają. Kiedy kilkanaście miesięcy temu okazało się, że największy konkurent Samsunga, LG, wysyła szereg informacji o swoich użytkownikach na serwery firmy, co gorsza nieszyfrowanymi kanałami, firma zareagowała niemrawo, twierdząc, że musi te informacje sprawdzić, po czym przyznała, że coś może być na rzeczy. Zbieranie informacji miało służyć wyświetlaniu spersonalizowanych reklam, na których, jak nietrudno się domyślić, firma zarabiała.

W zasadzie trudno się dziwić, że wyrafinowane komputery, jakimi są dzisiejsze Smart TV, zbierają o nas informacje i próbują, na razie nieśmiało, nam coś sprzedać. Ale przecież robią to już nasze pecety, telefony komórkowe i czytniki e-booków. Szukające dodatkowych zysków koncerny połasiły się i na ten, jeden z ostatnich bastionów, naszej prywatności i tylko zdecydowany opór opinii publicznej i idące za tym wprowadzenie stosownych ograniczeń prawnych mogłoby ten stan rzeczy zmienić.
Producenci telewizorów zatrudniają jednak wielu lobbystów, którzy przekonują, że „uczciwi ludzie nie mają się czego obawiać”, a i samym klientom permanentna inwigilacja przestaje przeszkadzać, jeśli tylko w zamian dostają wcześniej niedostępne usługi. Pod jednym wszakże warunkiem – jeśli zapłata w walucie, jaką jest nasza prywatność nie jest pobierana zbyt nachalnie i w sposób gwarantujący choćby iluzoryczną ochronę danych.
Cała afera przypomina nieco tę sprzed kilku lat z portalem Facebook. Zmieniając regulamin, w tym zasady wykorzystania zdjęć użytkowników, Facebook postanowił zrobić to z otwartą przyłbicą, w sposób przejrzysty dla użytkownika i… spotkał się z falą protestów! Miliony osób, także w Polsce w formie łańcuszka powielali poniższą, lub zbliżoną do niej, formułkę:
W odpowiedzi na nową politykę FB informuję, że wszystkie moje dane personalne, ilustracje, rysunki, artykuły, komiksy, obrazki, fotografie, filmy itd. są obiektami moich praw autorskich (zgodnie z Konwencją Berneńską). W celu komercyjnego wykorzystania wszystkich wyżej wymienionych obiektów praw autorskich w każdym konkretnym przypadku wymagana jest moja pisemna zgoda!
Oczywiście na nic to się nie zdało, bo każdy użytkownik wcześniej wyraził zgodę na korzystanie z nowego regulaminu, a Facebook nauczony tym doświadczeniem każdą nową zmianę w regulaminie wprowadza już bez zbędnego rozgłosu… Miejmy nadzieję, że Samsung nie wyciągnie podobnych wniosków i swoich działań nie ograniczy jedynie do usunięcia kontrowersyjnego zapisu, zapewniając klientów, że teraz to już wszystko jest w porządku.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Maffashion buja w chmurze, czyli numer z konsekwencjami

Jeśli następnym razem Julia „Maffashion” Kuczyńska wyśle w świat wiadomość o tym, że cudem uniknęła gwałtu, polski internet będzie się zastanawiał, czy to aby nie reklama obuwia do biegania.

Nie wiadomo, ile znana blogerka zainkasowała za udział w kontrowersyjnej kampanii. Biorąc pod uwagę kwoty, do pobierania jakich przyznają się znani blogerzy, można założyć, że konto Maffasion powiększyło się o kilkadziesiąt tysięcy złotych. Jeśli tak, to firma Orange bardzo dobrze zainwestowała te pieniądze, zyskując rozgłos i darmową reklamę w mediach, które dały się najpierw dały się złapać na haczyk, a po tym, gdy sprawa okazał się reklamą, z oburzeniem krytykowały misternie utkaną intrygę. Darmowy udział w promocji Orange wzięly takie media jak NaTemat.pl, radio Eska, Plotek i wiele, wiele innych.
Ale to co dobre dla Orange nie musi być takie korzystne dla Kuczyńskiej. Swój wizerunek rozmieniła na drobne tracąc coś, co dla znanego blogera jest ważniejsze od stałego łącza - to wiarygodność, często budowama przez lata.
Zacierając różnicę pomiędzy tym, co stanowi jej osobiste przekonanie, a reklamą, spaliła swoj wizerunek trendseterki. Na dodatek był to jednorazowy numer, praktycznie bez szans na powtórkę. Pozostaje mieć jedynie nadzieję, że było warto.

czwartek, 5 kwietnia 2012

iplay.pl, czyli jak NIE sprzedawać muzyki MP3 w internecie.

Od dłuższego już czasu staram się być legalny i unikać nielegalnego oprogramowania. Kilka razy zakupiłem już muzykę na zagranicznych serwisach, kompletnie zdruzgotany mizerną ofertą polskich sklepów z muzyką. Obok Piaska, Feel i kilku rodzimych raperów naprawdę trudno znaleźć coś ciekawego. Tym bardziej ucieszyłem się, jak dostałem na email od iplay.pl informujący o wprowadzeniu do ich oferty świetnego albumu z muzyką z filmu "Drive".
Nie tracąc chwili kupiłem album i... go nie dostałem. Nie mogę go po brać na swój komputer! Na żadnej z trzech przeglądarek ta sztuka się nie udaje i na żadnym z dwóch dostępnych w domu komputerów!
Myślę sobie co tam - napiszę do BOKu, na pewno przeproszą i coś wymyślą. Stosowny formularz znalazłem szybko, ale wysłanie z niego jakiejkowkiek wiadomości okazało się niemożliwe z powodu... błędu. I tym sposobem pozbyłem się 40 zł. Nie mam muzyki, a nikt w iplay pewnie o tym nie wie. Już dawno nie widziałem tak źle wykonanego serwisu, z taką ilością potnięć i błędów. Coś czuję, że kariera Iplay na naszym rynku nie potrwa już długo.
A swoją drogą, to wszyscy producenci narzekający na piractwo powinni chwilę poklikać w sieci i spróbować kupić jakąś muzykę na polskim serwisie w formacie MP3 legalnie. Może to zmieniłoby nieco ich postrzeganie rzeczywistości.


UPDATE: Dostałem jednak odpowiedź od BOKu na iplay: 

Nasze testy nie wykazały żadnych problemów w pobraniu albumu Cliff Martinez Uprzejmie informujemy, że w związku z umowami pomiędzy wytwórniami, a serwisem iplay.pl dotyczącymi dystrybucji nagrań muzycznych możemy umożliwić pobieranie utworów tylko na terytorium Polski i Słowacji. Natomiast utwory pobrane już na terytorium ww. państw można odtwarzać niezależnie od miejsca przebywania.

Czyli pies jest pogrzebany w tym, że próbuję pozbrać muzykę zza granicy. Szkoda tylko, że twórcy iplay zapomnieli o tym wspomnieć w regulaminie. A jak użytkownik bez polskiego IP spróbuje utwór pobrać, to dostaje bezsensowny komunikat o błędzie, zamiast rzeczowego wytłumaczenia. Lenistwo administratorów widać gołym okiem.

środa, 12 października 2011

Męskość ocalona

Szok, trwoga, przerażenie... Parę dni temu pakowałem swoją kosmetyczkę przed kolejnym wyjazdem, kiedy spostrzegłem puste opakowanie po antyperspirancie. Już, już miałem je wyrzucić, kiedy wzrok mój padł na niewyraźny napis "Bądź aktywna - ochrona 24h". Przed oczami mi pociemniało, nogi się ugięły, a wolna ręka bezwiednie zaczęła szukać jakiegoś wsparcia... Jak to "aktywna" do licha??? Czy to możliwe, że używałem DAMSKIEGO kosmetyku?

Oparłem się, żeby nie stracić równowagi. Całe moje poczucie męskości, latami budowana duma z przynależności do brzydszej części gatunku legła w gruzach, zmiażdżona przez malutkie opakowanie bezwonnego antyperspirantu. Świadomość tej fatalnej pomyłki popełnionej na robionych w pośpiechu zakupach boleśnie drążyła mój umysł. Serce kołatało a czoło pokryło się kropelkami potu. Spojrzałem na zegarek - za 10 minut miałem wyjść na spotkanie. "Pal licho spotkanie, męskość ważniejsza" pomyślałem i pobiegłem do komputera. Parę minut, które potrzebował  na uruchomienie wydało mi się wiecznością. Z nerwów gniotłem pudełko, które w pewnym momencie cicho pękło. MUSIAŁEM jak najszybciej dowiedzieć się, co mi grozi od używania damskiego kosmetyku.

Po pół godzinie przeczesywania internetu i analizowania składu antyperspirantu odetchnąłem z ulgą. W składzie nie było estrogenu. Odkryłem, że większość kosmetyków dla kobiet i mężczyzn różni się jedynie nazwą i zapachem, a wszelkie inne różnice są śladowe. To co czyni kosmetyk męskim lub damskim to najczęściej wyłącznie nazwa. Wystarczy, by krem, antyperspirant czy nawet krem do stóp miał w nazwie "męski" i już jak za dotknięciem magicznej różdżki, jego używaniem nie jest dla faceta ujmą na honorze.
Marketingowe wygi mają rację. Patrząc na kipiące męskością opakowanie mojego nowego antyperspirantu i na stare „damskie” nie znajduję różnic w składzie. Jednak na wszelki wypadek w koszu lądują kosmetyki w kolorze innym niż niebieski, czarny i ciemnozielony.
Lepiej dmuchać na zimne...
 

piątek, 16 września 2011

Jesteś towarem


Nie tylko ty czytasz swoje emaile. W czasach rozkwitu darmowej poczty elektronicznej, ceną, jaką płacisz za gigabajty dostępnego miejsca i rozbudowane opcje jest twoja prywatność. Nigdy w takim stopniu jak obecnie, to co czytasz, oglądasz, słuchasz i co robisz nie było analizowane i wykorzystywane na rynku.
Google i Facebook to firmy, które zbudowały swoją potęgę na śledzeniu aktywności swoich użytkowników. Reklama kontekstowa, choć budzi kontrowersje, staje się czymś naturalnym. Jeśli na jednym portalu czytasz recenzję filmu, na drugim wyświetli się reklama sklepu oferującego ten film w kolekcjonerskim wydaniu i promocyjnej cenie. Informację o tym, że internauta przeglądający obydwie strony to jedna i ta sama osoba można przekazać na wiele sposobów. Najpopularniejsze metody to ciasteczka, czyli specjalne pliki instalowane przez serwisy bez wiedzy użytkownika. Drugi serwis, może z takich plików odczytać, jakie strony internauta odwiedzał i czego szukał. Jeśli internauta kombinuje i np. blokuje używanie ciasteczek, można go zidentyfikować na wiele innych sposobów, chociażby przez katalog zainstalowanych czcionek, czas systemowy komputera, czy zainstalowane wtyczki do twojej przeglądarki.
Facebook dane swoich użytkowników traktuje jak każdy inny towar i sprzedaje bez zbędnych sentymentów. Nie braknie także trzecich firm, które korzystając z platformy FB na własną rękę tworzą bazy danych. Pod pozorem aplikacji rozrywkowych, lub niekiedy akcji społęcznościowych żądają od ciebie dostępu do pełnych informacji, które następnie trafiają na wolny rynek. Jeśli więc następnym razem dołączysz na Facebooku np. do akcji nawołującej zimę do ustąpienia, zastanów się, czy na pewno nie masz nic przeciwko, by Twoje dane stały się towarem.

piątek, 19 sierpnia 2011

No to Frugo!

Jeśli nie próbowałaś/eś jeszcze nowego frugo, to się tym nie chwal, zwłaszcza wśród nastolatków. Ten napój dołączył do ikon stylu i stał się na rynku spożywczym tym, czym iPhone wśród telefonów, a Mini Classic Cooper na rynku samochodów. Na kampanię nie wydano majątku, a mimo to produkt odniósł sukces. Jak do tego doszło?

Dokładnie 1 lipca wprowadzono do sprzedaży nowe Frugo, czyli produkt nawiązujący do popularnego w drugiej połowie lat 90-tych napoju . Pierwsze Frugo wybiło się dzięki odważnym reklamom, będącym wyrazem buntu młodzieży przeciwko bliżej nieokreślonej rzeczywistości. Kiedy jednak rynek polski został zalany rozmaitej maści napojami, okazało się, że Frugo nie jest w stanie się sprzedawać bez wysokobudżetowych kampanii reklamowych. Wystarczyło przerwać kampanię i sprzedaż momentalnie siadała. W końcu właściciel się poddał i postanowił markę sprzedać. Frugo  dwa razy zmieniało właściciela, aż w końcu znalazło się w rękach przedsiębiorców gotowych ponownie wprowadzić go na rynek.

Frugo v.2.0, podobnie jak jego protoplasta, nie jest tanie (1,99 zł za 250 ml), ale tym razem cena nie powinna położyć się cieniem na sprzedaży. Przez ostatnie dziesięć lat znacznie wzrosła siła nabywcza Polaków i stać nas na nieco droższe napoje kupowane dla przyjemności. Napojowi w sprzedaży pomogła także nostalgia, którą dzisiejsi 30-latkowie żywią do produktów przypominających im młodość. Największe znaczenie miała jednak udana kampania wirusowa, która zalała fora i popularne serwisy różnymi memami (jeśli nie wiesz co to takiego, złap pierwszego lepszego nastolatka i zapytaj) a także wpisami odwołującymi się do pozytywnych skojarzeń.

O popularność Frugo w internecie dbają memy. Mianem tym określa się zjawisko społeczne polegające na powtarzaniu wszelakiej maści elementów, melodii czy motywów, ewoluujący w intrenecie.
Oto przykłady memów z Frugo:






Pierwsze tygodnie Frugo może uznać za sukces, bo sprzedaż przewyższyła oczekiwania, ale konkurencji nie dadzą sobie łatwo wykroić kawałka tego rynkowego tortu. Ja w każdym bądź razie trzymam kciuki.