niedziela, 22 maja 2011

iPhone 4 vs Galaxy S II

Nie, nie chcę tu pisać o parametrach technicznych, porównywać cienie na zdjęciach, grubości obudów, mierzyć w milisekundach szybkość otwierania aplikacji, bo o tym napisano już chyba wszystko. Trudno zresztą dyskutować z tymi wynikami – Samsung jest lepszy i nowocześniejszy. Jest jednak pole, na którym Galaxy S (czy tym bardziej Sony Experia Arc lub LG Optimus 2x) jeszcze długo nie przegoni iPhone – to kreowanie swojego wizerunku, zwane potocznie lansem.


Jak wiemy zresztą, telefonu nie kupuje się tylko ze względu na parametry techniczne. Telefon to zbyt istotny element budowania wizerunku, by przywiązywać wagę tylko do procesora lub megapikseli w aparacie. A póki co, nie ma jak wyciągnąć iPhone na zebraniu/w pubie/na imprezie rodzinnej. Samsung jako narzędzie lansu prezentuje się póki co dość żałośnie. Dlaczego? Oto kilka powodów:

1. Zamożność
Wszyscy wiemy, że iPhony są drogie – ich cena przewyższa znacznie wartość. Zazwyczaj właścieciel iPhone’a godzi się także na wysoki miesięczny haracz, jaki płaci operatorowi za używanie cudownego aparatu. Na Samsunga wystarczy jednorazowo wysupłać „nędzne” 2 tys. złotych, a wkrótce zapewne znacznie mniej.

2. „Life-style”
No cóż, Samsung nie jest cool i jeszcze długo nie będzie. Tymczasem iPhone to styl sam w sobie, kwintesencja doskonałości, nowoczesności i powiewu wielkiego świata. Wiadomo, że jak facet ma iPhone’a to znaczy, że lubi się dobrze ubrać i ma porządne auto. Jak ma go dziewczyna, to znaczy, że jest wyzwoloną, pewną siebie, chodzącą ikoną mody i stylu.

3. Steve Jobs 
Apple go ma, a Samsung nie. To guru marketingu, trendsetter i w ogóle gwiazda internetu. Znany głównie z przepowiedni, które się nie sprawdzają i obcisłych golfów. Facet, który jest legendą sam w sobie. Samsung powinien stworzyć kogoś takiego jak Jobs, jeśli chce myśleć o supremacji.

4. Snobizm
Mając Samsunga nigdy nie będzie mógł dołączyć do internetowej grupy ”iSnob - I'm an iPhone snob & proud":
http://www.facebook.com/pages/Im-an-iPhone-snob-proud-iSnob/128803443846144



sobota, 14 maja 2011

Polska legenda z kraju smoka

      Junak , obiekt westchnień naszych ojców i symbol krajowej motoryzacji na równi z warszawą, Syreną i Maluchem, powrócił. Firma Almot kupiła prawa do nazwy i od kilku miesięcy właśnie logiem Junaka opatruje motocykle produkowane  w Chinach. Stylistycznie motocykle nie mają nic wspólnego z Junakiem produkowanym w czasach PRLu. Czołowe modele wzorowane są na amerykańskich cruiserach (M16 i M11) i na modelach sportowych (M20, M25 i M123).

      Jak na razie motocykle zbierają pochlebne opinie, więc jest szansa, że wkrótce zobaczymy ich więcej na polskich drogach. Szkoda, że jak na razie Almot nie zdecydował się na kampanię w mediach, która skuteczniej podniosłaby świadomość marki. Problemem, z którym także przyjdzie się zmierzyć, to obawy o jakość produktu. Osobiście nie mam żadnych przeciwskazań przed kupowaniem produktów „made in china”. W końcu produkuje tam nawet znany z maniakalnego przywiązania do jakości Apple. Bardziej martwiła mnie strona techniczna i obawy o kiepskie brzmienie dostojnie się prezentujących motocykli. Na szczęście rozwiał je ten film z Youtube:

niedziela, 1 maja 2011

Monety, medale i numizmaty, czyli polowanie na jelenia

Beatyfikacja Jana Pawła II to okazja nie tylko do modlitwy, kontemplacji i radości ale też do niezłego zarobku. Oprócz tanich pamiątek „made in china” od kilku tygodni jesteśmy wręcz zalewani ofertami kupna monet lub medali wybitych specjalnie z okazji beatyfikacji. Srebrne złote, platynowe, duże, małe, z certyfikatami i bez mają jedną wspólną cechę – są absolutnie niewarte swej ceny.
Zastanówmy się – jaki jest sens kupować medal, zawierający kilka gram złota ukształtowanych w podobiznę papieża, za dajmy na to 2000 tysiące złotych, kiedy rynkowa wartość kruszcu to co najwyżej 500 zł. Jeżeli ktoś myśli, że tak zainwestowane pieniądze zwrócą mu się z nawiązką za kilka lat, to powinien usiąść, odpocząć i raz na zawsze przestać inwestować. Takich inwestorów, nie bez powodu, bankowcy zwą „jeleniami”. „Jeleniowi” wciska się karty kredytowe, rekordowo drogie kredyty i tuzin innych, niepotrzebnych mu rzeczy. W internecie „jelenie” kupują monety i medale. Po to, by klient myślał, że kupuje produkt warty swojej ceny, medale uszlachetnia się limitując kolekcje, czy dodając eleganckie certyfikaty.



Powyżej: medal ze Skarbca Mennicy Polskiej (firmy prywatnej) za 2137 zł. Wartość kruszcu to ok. 1000 zł. 

Ok, jest szansa, że kupiona za 3 tys. złotych moneta (moneta, nie medal) po kilku latach będzie warta dużo więcej. To się zdarzyło parokrotnie. Dużo bardziej jednak prawdopodobne, że wartość monety spadnie i za parę, paręnaście lat o wartości monety będzie świadczyła jedynie jakość i ilość metalu użytego na jego produkcję.
Dla państwa produkcja monet to perfekcyjny biznes – sprzedaje za wielokrotność ich wartości i pomimo, że zalewa nimi rynek, to nie zwiększa inflacji, bo nikt nie jest na tyle głupi, żeby za monetę, na którą wydał tysiące złotych kupować bułki. Domorośli numizmatycy chomikują je po szafach, licząc, że kiedyś kupią sobie za nie dom, a co najmniej samochód.


Jedna z najdroższych monet świata - amerykańska pięciocentówka z 1913 r. wcale nie jest wykonana ze szlachetnego metalu. Wykonano ją ze stopu miedzi i niklu. W 1996 r. sprzedano na aukcji jedną z tych monet za niemalże 1,5 mln dolarów.

Z medalami rzecz jest jeszcze bardziej ciekawa, bo poza sentymentem nie ma absolutnie żadnego sensu ich kupować. Są niemiłosiernie drogie, a nawet bułek za to nie kupimy. Za jakiś czas staną się kosztowną pamiątką rodzinną lub skończą u jubilera, który nie kierując się żadnym sentymentem kupi je po cenie złomu. I tyle zostanie z inwestycji.