piątek, 15 października 2010

Dlaczego kupujemy badziewia?

Z przeprowadzonych przez firmę Whirlpool w 2008 roku badań wynka że trwałość i bezawaryjność to dopiero trzecia cecha, która decyduje o wyborze artykułu. Na pierwszym oraz drugim miejscu znalazły się cena i oszczędność. Te wyniki na pewno nie zaskoczyły producentów – oni świetnie wiedzą, że inwestycje w niezawodność wcale nie muszą zwiększać zysków, a czasami wręcz odwrotnie – mogą znacznie je obniżać.
O tym, że nie jest wskazane, by produkować sprzęt niezawodny producenci wiedzą już co najmniej od kilkunastu lat. Wcześniej samochody, sprzęt AGD, maszyny były trwałe, bo to było wyznacznikiem ich wartości. Dzisiaj o sukcesie przesądza często wyłącznie popularność (nierzadko kreowana) danej marki lub konkretnego produktu.
Wciąż jednak powstaje sprzęt niezawodny – silniki ciągników siodłowych są tak robione, by wytrzymały przebieg  przynajmniej 1 mln kilometrów, samoloty mają żywotność 30-40 lat, podczas kiedy silnik zwykłego samochodu osobowego nie wytrzyma więcej niż 150 tys. a twoja pralka więcej niż 5 lat. Dodatkowo koszty serwisowania jakiegokolwiek sprzętu rosną wręcz lawinowo i dzisiaj po upływie gwarancji coraz rzadziej opłaca się szukać serwisu, gdy posłuszeństwa odmówi nam drukarka czy mikrofalówka. Tańsze jest udanie się do sklepu po nową. Dokładnie taki przypadek przydarzył mi się parę lat temu – kiedy w drukarce zepsuł się podajnik papieru, kosztorys naprawy opiewał na 200 zł. Nową drukarkę takiej klasy mogłem mieć za 250.
To celowy zabieg, który ma sprawić, by koło popytu nie zwalniało, a konsument przyzwyczajał się do coraz częstszej wymiany sprzętu. Skoro marketingowcy twierdzą, że wcale nie chcemy sprzętu niezawodnego, to ja im wierzę. Czy ktoś z nas kupuje komórkę lub telewizor z myślą, że będzie ich używał 10 lat?

sobota, 9 października 2010

Reklama Ariela

Bez dwóch zdań świetny pomysł:




piątek, 1 października 2010

Królowie fastfoodów

Staram się żyć zdrowo, po to, by od czasu do czasu porządnie się podtruć. Uprawiając sport, dbając o odpowiednią dawkę snu, a jednocześnie pochłaniając trujące jedzenie i napoje osiągam wewnętrzną równowagę, prywatny stan zen. 
Moją nieukrywaną słabością jest uwielbienie dla wszelkiej maści fast foodów, gdzie jedzenie, choć niezdrowe, smakiem przebija pięciogwiazdkowe restauracje. Trudno się temu dziwić, bo stężenie zawartych tam soli i cukrów gwarantuje kulinarny odlot..
Na przestrzeni lat stworzyłem swój ranking tanich szybkodajni (moje spolszczenie słowa „fast food”), trując się w barach od Chicago do Warszawy. 
Oto lista laureatów:
1.Burger King – za Whoppera, czyli 670 kalorową bombę, która po kole i hamaku powinna zostać uznana za największe osiągnięcie ludzkości. Jeśli ktoś twierdzi, że Whopper jest niedobry, nie tylko nie ma gustu – wymaga leczenia. Człowiek jest tak skonstruowany, że kawał mięsa, roztopionego sera i ketchupu musi smakować i basta!
2.McDonald's – za truskawkowego Shake, czyli jedyne sensowne wykorzystanie mleka. Kolejny plus za gazety na wieszaku, które biednym studentom pozwalają trzymać rękę na pulsie.
3.Wendy's – póki co nieobecna w Polsce sieć fast foodów, serwująca piętrowe hamburgery rozmiaru Empire State Building. Przy jedzeniu czegoś takiego naprawdę nie sposób nie umazać twarzy, włosów i sąsiadów majonezem, ale smakuje przednio.
4. Zielona Budka – obiekt usytuowany wyłącznie w Poznaniu, na przystanku pestki. Polska specjalizacja, czyli zapiekanki została tam wywyższona do rangi dzieła. Minus to brak miejsc siedzących, konieczność spożywania pod gołym niebem i niechęć właścicieli do uczynienia z ZB międzynarodowej sieci dostępnej w każdym mieście świata i przynoszącej miliardy.
5. Pizza Hut – wiem, że te pizze są mrożone, ale smakują jak żadne inne. Sieć pewnie wkrótce zbankrutuje, bo moda na jedzenie pizzy częściej niż okazyjnie przeminęła, a sam jeden nie wystarczę.