niedziela, 10 kwietnia 2011

Power Balance - recepta na twoje kompleksy

      O Power Balance napisano już chyba wszystko –przedstawiono opinie producentów (musisz to mieć) i sceptyków (mega ściema dla ćwierćinteligentów), entuzjastów i naukowców, marketingowców i dziennikarzy. Rozstrzygnięcia brak, a magiczne bransoletki pojawiają się na nadgarstkach kolejnych tysięcy wyznawców Power Technology (oficjalny termin określający działanie bransoletki). Noszą je już nie tylko sportowcy – zakładają je nawet ludzie, nie wychylający przez cały dzień nosa sprzed swoich komputerów. Ostatnio zauważyłem  je u pracowników ochrony  w  miejscu gdzie pracuję. Technologia Power Balance oparta jest na założeniu optymalizacji naturalnego przepływu energii w organizmie człowieka. To wyjaśnienie brzmi co najmniej dziwnie, po co więc ktokolwiek to kupuje?


      Jestem ostatnią osobą, która  zaprzeczy pozytywnemu wpływowi Power Balance. Ludzkość od tysięcy lat zna talizmany, które pomagały wojownikom efektywnie anihilować przeciwników, myśliwym sprawniej łapać króliki, a kochankom wykazywać się godną pozazdroszczenia kondycją. Power Balance to nic innego, jak kolejny talizman, który spełnia wszystkie cechy takiego przedmiotu: jest otoczony aurą tajemniczości i magii, posiada rekomendację liderów (w tym przypadku mistrzów sportu) i nie jest osiągalny dla każdego (jak na kawałek plastiku sporo kosztuje). Jeśli szukasz więc gadżetu, dzięki któremu poczujesz się lepiej już przez sam fakt jego posiadania – musisz mieć to cudo.
      Bardziej od samego efektu opasek i naszyjników interesują mnie działania marketingowe, które pozwalają bez męczącej nachalności zdobywać nowych klientów producentom. Opaski były na początku rozdawane za darmo i dzięki ciekawemu designowi stały się popularne wśród surferów i wielbicieli sportów plażowych. Prawdziwy sukces stał się możliwy po tym, jak fizjoterapeuta Phoenix Suns Michael Clark przekonał do założenia bransoletki Shaquille O’Neala. Potem poszło z górki – kolejni sportowcy otrzymywali opaski i zachwycali się rzekomo lepszymi wynikami, które osiągali dzięki nowemu talizmanowi. Tej strategii – promocji przy użyciu gwiazd sportu firma zostaje wierna do dzisiaj. Dzięki temu i sprytnemu wykorzystaniu potęgi marketingu szeptanego Power Technology zdobywa nowych wyznawców.

piątek, 1 kwietnia 2011

Reklama w PRL-u, cz.2

Nie jest prawdą, że reklama w PRLu narodziła się dopiero w latach 70-tych. Socrealizm był bogaty we wszelkiej maści propagandę, z której bogatych doświadczeń czerpano praktycznie przez cały czas Polski Ludowej. Co prawda w latach 50-tych nie było sensu reklamować cokolwiek, bo brakowało praktycznie wszystkiego, ale już w następnym dziesięcioleciu coraz śmielej reklamowano produkty polskiej myśli technicznej, takie jak chociażby słynny gramofon bambino.
Plakat wciąż pozostawał formą zastrzeżoną dla państwowej propagandy, tak więc produkty, których nie można było przedstawić w kronice filmowej skazane były na marketing szeptany. Tak było chociażby z pierwszymi polskimi prezerwatywami „Luxi gum”.
Lata 70-te to już prawdziwy rozkwit peerelowskiej reklamy, w tym przede wszystkim plakatu. Były one skierowane głównie do kobiet, które, jak słusznie zauważyli ówcześni decydenci, coraz częściej odpowiadały za budżety gospodarstw domowych.




Ponieważ państwo polskie cierpiało na chroniczny brak gotówki, próbowano z rynku ściągnąć dewizy pochowane w domowych skrytkach. W tym celu powstało słynna sieć sklepów o nazwie będącej ciekawym oksymoronem – „Przedsiębiorstwo Exportu Wewnętrznego” szerzej znane jako Pewex.


Produkty skierowane do mężczyzn (takie jak samochody czy wódka) były chętniej reklamowane za granicą niż w kraju. Oto trzymająca w napięciu reklama Fiata 125P skierowana do zachodnioeuropejskiego klienta.

W pamięci mam jeszcze jedną reklamę rodzimego pojazdu, tym razem Poloneza. Zrobiono ją już po obaleniu komunizku, przyznacie jednak, że duchem jednak tkwi w czasach PRLu: