niedziela, 28 listopada 2010

Czytnik ebooków z Empiku - czy warto?

    Wreszcie jest dostępny! Po miesiącach oczekiwania można w sieci Empiku kupić OYO – najtańszy na naszym rynku czytnik ebooków. Produkt nie wygląda źle i ma przyzwoite parametry techniczne – odczytuje PDF, ePub, HTML, TXT, wyświetla grafiki (oczywiście w skali szarości), odtwarza mp3, ma  moduł łączności bezprzewodowej WiFi, 2GB wbudowanej pamięci i czytnik kart MicroSD (do 32 GB). Z drugiej strony zastanawia brak odczytu najpopularniejszego formatu, jakim jest DOC i razi fakt, że przez WiFi połączyć się możemy jedynie ze sklepem Empik. Za to produkt kosztuje jak na tego typu urządzenie niewiele, bo 650 zł. To niewiele w porównaniu np. z rewelacyjnym czytnikiem Onyx, który w podobnej konfigurajci kosztuje ok. 1200 zł. Pierwotnie czytnik z Empiku kosztował nawet mniej, bo 595 zł, ale wobec znacznej liczby zamówień Empik poszedł na łatwiznę i cenę podniósł.
    Czy warto? W dobie ekspansji tabletów warto się wstrzymać. Te multimedialne urządzenia nie oferują takiego komfortu lektury tekstu jak czytniki ebooków, ale dzięki swej wielozadaniowości wydają się być dla nich ciekawą alternatywą. W tej chwili na rynku tabletów liczą się tylko dwa produkty – Samsung Galaxy Tab i iPad, ale sytuacja jest dynamiczna. Za rok będziemy mieli na rynku kilka tabletów więcej, a kto wie – może pojawi się hybryda, oferująca multimedialność tabletu i wygodę użytkowania czytnika ebooków, z funkcjami takimi jak elektroniczny atrament (oszczędza nasze oczy). Jeśli jednak czekać nie możecie i godzicie się na pewne uzależnienie od Empiku, zainwestujcie w OYO.




niedziela, 21 listopada 2010

Grupowo nie zawsze taniej

    Nic tak nie zachęca do podjęcia decyzji o zakupie jak słowo "okazja". Okazyjnie kupujemy więc latarki w supermarketach, zestawy sznurowadeł "3+1 gratis", wycieraczki samochodowe i dziesiątki innych niepotrzebnych nam rzeczy. Łaszenie się na wszystko co choćby udaje okazję, to część naszego zakupowego instynktu. Nadrukowanie słowa "okazja", czy "promocja" to łatwy i skuteczny sposób skłonienia nas do zakupu towaru bądź usługi.
    Kilka lat temu, za oceanem, powstał pomysł, by skrzyknąć się w internecie i poprzez zakupy grupowe wytargować niższe ceny. Wkrótce i u nas powstały pierwsze platformy, dzięki którym możemy kupować taniej. Dzisiaj warto wymienić dwie – Gruper.pl i Groupon.pl. Idea dobra, bo od dawna wiadomo, że firmy są skłonne do obniżek przy zakupach masowych, ale w praniu wychodzi tak sobie. Zapomnij o tym, że możesz mieć wpływ, na to, co jest w ofercie takiego portalu. Jesteśmy całkowicie skazani na inwencję i "widzimiesię" właścicieli platform.
    Niemniej jednak dzięki usługom tych portali możemy kupić naprawdę okazyjne usługi lub towary. Ot chociażby kolację w jakiejś przyzwoitej restauracji lub zabieg odnowy biologicznej za pół ceny. W tym miejscu należy jednak zamieścić ostrzeżenie - zanim rzucimy się na jakiś kupon z "okazyjną" ceną zastanówmy się, a przede wszystki sprawdźmy w internecie, czy to nie znajdziemy czegoś tańszego i równie dobrego. Spora część ofert to zwykłe naciąganie, gdzie np. nieprzyzwoicie droga i chcąca uchodzić za snobistyczną restauracja, serwująca mierne sushi, daje nam rabat po to by ściągnąć jakichkolwiek gości. Często w pobliżu są restauracje, gdzie to samo zjemy równie tanio, a już na pewno smaczniej. "Okazja" to w tym wypadku słowo mocno naciągane.
   Innym razem firma sprzedająca kupony celowo podaje zawyżoną cenę poza promocją i oznajmia, że przyznała rabat np. 50 procent. Przykład? Ot chociażby dwudniowy pobyt w trzygwiazdkowym hotelu Artur w Krakowie za "jedyne" 297 złotych zamiast 597 zł. poza promocją. Skąd cena 597 zł? Nie udało mi się tego dociec, bo normalnie doba w tym hotelu w pokoju dwuosobowym ze śniadaniem kosztuje 210 zł, a więc za dwa noclegi 420. Nawet jeżeli do tego dorzucimy kolację, która jest w pakiecie, to ceny poza promocją, jaką dostajemy od Grupera nie sposób zrozumieć.
    Zanim więc rzucimy się na internetowe okazje na chłodno pokalkulujmy, czy nie jesteśmy nabijani w butelkę. Słowo "okazja" zbyt często wyłącza racjonalne myślenie i pustoszy nasze portfele.

piątek, 12 listopada 2010

O co tyle krzyku?

          Powszechne oburzenie graniczące z paniką zapanowało wśród wszystkich fanów fastfoodów po tym jak okazało się, że w McDonaldsie kurczaka w kurczaku jest tylko 50 procent. Jak czytamy na portalu Gazeta.pl:

„Autorzy z portalu Organic Authority przeanalizowali skład serwowanej przez restaurację McDonald's popularnej potrawy McNuggets (mięso z kurczaka w panierce). Okazało się, że owo mięso zawiera... tylko 50 proc. mięsa. Reszta to wypełniacze i dodatki.”
         Przeczytałem tę porażającą informację popijając nektar z czarnych porzeczek, zawierający 25 procent owoców. Zaraz potem zakąsiłem parówkami z zawartością mięsa 80 procent, polewając je nietanim ketchupem Heinza, zawierającym aż 75 procent pomidorów (w tańszych nie ma ich więcej niż 50 procent). Ostatnio piłem sok malinowy, który malin nie widział, bo był z aronii. Skąd więc panika z powodu kurczaka w McDonaldsie? Nie wiem.
         Inna sprawa, że kurczakowe przysmaki zawierają mnóstwo chemicznych związków, które nie są dobre dla naszego organizmu. Tu widzę przestrzeń do poprawy.