niedziela, 28 lutego 2010

Magia cyfry 9

Nic w marketingu nie jest ważniejsze niż pierwsze wrażenie. To ono decyduje o tym jak szybko swoich właścicieli znajdą pieluchy, gry planszowe, sztućce, szampony... Słowem wszystko. O pierwszym wrażeniu decyduje zbyt wiele rzeczy, by je wszystkie tu wymienić. Są to m. in. kolor, położenie na półce, opakowanie, budowa. No i oczywiście jedna z najważniejszych rzeczy, czyli cena.
Jaka ma być cena pisać nie trzeba – ma być niska (z paroma wyjątkami) i już. Jeśli nie jest niska, to przynajmniej ma niską udawać. Jak to osiągnąć? Wystarczy oszukać zmysły klienta. Jednym z trików tak chętnie stosowanych przez marketingowców jest magia liczb. Któż z nas nie zastanawiał się dlaczego mleko nie może kosztować 3 zł, a musi 2,99? Ketchup zamiast 7,50 kosztuje 7,49, komputer zamiast 3600 zł 3599?
Jeśli domyślasz się, że chodzi o zdezorientowanie klienta, to jesteś blisko. Zacznijmy jednak od początku – historia cen z dziewiątkami sięga początków ubiegłego stulecia, i wcale nie wiąże się z chęcią nabicia klienta w butelkę. Wtedy to właściciele firm w USA, obawiając się kradzieży dokonywanych przez własnych pracowników, od wszystkich okrągłych cen odjęli 1 cent, tak by wymusić na sprzedawcy otwarcie kasy w celu wydania reszty i tym samym rejestrację transakcji. Dodajmy, że w tamtych czasach 1 cent był coś wart. Skoro jednak to jest powód, to dlaczego takie ceny stosują sprzedawcy, którzy są właścicielami sklepów, lub sklepy internetowe, gdzie nie ma tradycyjnych kas?
A teraz szybki test. Co jest tańsze – dom za 511 698 zł. czy 500 000 zł.? Jeśli spojrzał(a)ś bez zastanowienia, to Twój mózg powinien Ci podpowiedzieć, że tańszy jest ten pierwszy. Mechanizm ten wyjaśnili ostatnio naukowcy z amerykańskiego Cornell University, którzy udowodnili, że „groźniejsze” wydają nam się ceny ze znaczną ilością zer. Zastępowanie ich innymi cyframi uspokaja nasz umysł.
Wielu z nas ma dodatkowo tendencję do ignorowania dziewiątek. Jeśli więc spodnie kosztują 68,99 zapamiętujemy to jako 68 i coś. Nie trzeba dodawać, że to „coś” to dla sprzedawców kopalnia złota. Liczy się też fakt, że po włożeniu do koszyka już paru rzeczy nie mamy szans, by zsumować ich ceny. W supermarkecie poddajemy się zazwyczaj po kilku produktach. Fala dziewiątek skutecznie zamydla nam oczy i usypia czujność. Dlatego tak często cena jaką będziemy musieli zapłacić przy kasie za nasze zakupy pozostaje zagadką do ostatniej chwili...

niedziela, 21 lutego 2010

Być jak Tiger

Facetom biżuterii nosić nie wypada. Wyjątków nie ma wiele i jeśli się nie jest bułgarskim mafiosem lub przynajmniej sędzią rejonowym, to powinno się zrezygnować ze świecidełek. Jedynym wyjątkiem jest zegarek. Tu panuje zgoda – zegarki nosić facetom przystoi, nawet jeśli jest to zupełnie zbędny relikt przeszłości. W czasach komórek zegarek jest równie niepotrzebny jak na poczcie telegraf, ale ten element męskiej garderoby dzielnie opiera się próbie czasu.

W czasach, kiedy wszyscy mężczyźni muszą nosić mniej-więcej-takie-same garnitury i mniej-więcej-takie-same obuwie, zegarek stanowi ostatni bastion indywidualizmu i nic dziwnego, że niektórzy do zakupu zegarka przywiązują większą wagę niż do wyboru samochodu.

Na rynku czasomierzy dla płci brzydkiej wybór jest ogromny, ale liderzy od lat ci sami. Dla papieży, szejków i niedowartościowanych prezesów – patek phillippe; nadzianych bezguściarzy – rolex (najlepiej z diamentami na tarczy); dla statecznych – omega; dla sportowców w garniturach Tag Heuer.

Ta ostatnia marka miała ostatnio słabsze dni. Wszystko przez jednego z tzw "ambasadorów" marki - Tigera Woodsa. Termin ambasador brzmi może i dumnie, ale oznacza po prostu, że firma płaci mnóstwo kasy tylko po to, by celebryta nosił ich produkty i pokazywał się na oficjalnych materiałach reklamowych. Współpraca między Tigerem a TH trwała nieprzerwanie od 2002 i tylko czasami można było usłyszeć, że akurat ten sportowiec nie nadaje się do promowania tej marki jako zbył nijaki. Nudny, zawsze opanowany, ostrożnie się wypowiadający, nie pasował do brandu promującego życie pełną piersią, na najwyższych obrotach.

Sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy Elin Nordegren, prywatnie żona Tigera zaatakowała go za zdradę, jakiej miał się dopuścić. Jak się szybko okazało, anemiczny Tiger miał drugą twarz playboya sypiającego z hostessami, kelnerkami, modelkami, gwiazdami porno i tylko on wie z kim jeszcze. Na tak gwałtowną zmianę wizerunku swojej gwiazdy firma nie była gotowa. Zdjęcie jurnego sportowca szybko zniknęło ze strony internetowej i materiałów reklamowych, a władze firmy w pierwszym odruchu zaczęły gorączkowo myśleć jak się pozbyć gwiazdy.

Spece od wizerunku poszli jednak wkrótce po rozum do głowy i postanowili nie rezygnować z Woodsa. Choć oficjalnie mówi się, że firma kontraktu nie zerwała z uwagi na doskonałą współpracę, to wieść niesie, że wizerunek playboya sypiającego z kim popadnie nie jest taki zły. Toż to niemalże jak agent 007, tyle, że uzbrojony w kij golfowy zamiast 9 milimetrowego Waltera! O podbojach Tigera marzy większość facetów, więc może nieliczni z nich, mający zbędne parę tysięcy dolców zainwestują w zegarek z logiem Tag Heuera? Jeśli ma to zwiększyć zainteresowanie u płci przeciwnej, to na pewno warto.